Pierwsze promienie jesiennego słońca brutalnie pozbawiły
mnie resztek bezpiecznego i idealnego świata marzeń sennych. Niechętnie
przeciągnęłam się na łóżku, przetarłam twarz dłonią i otworzyłam oczy. W tej
samej sekundzie poczułam jak jakiś cholerny ciężar spada na moją klatkę
piersiową. Przypomniały mi się słowa rodziców i ich zdanie na ich temat. Nie
chciałam wychodzić z pokoju. Jedyne na co miałam ochotę to zamknąć się w pokoju
na wieczność i nikomu nie pokazywać na oczy. Niestety, głośne nawoływanie mojej
mamy, spowodowało, że mój plan stał się całkowicie nierealny. Po szybkim
prysznicu, ubraniu czegokolwiek na siebie i rytualnym związaniu włosów w
idealny kuc, chwyciłam swoją torbę z książkami i zbiegłam szybko po schodach na
dół.
- Emerly, śniadanie.. – rzuciła oschle mama.
- Nie chce. – odburknęłam tylko i wyszłam z domu
trzaskając ostentacyjnie drzwiami. Miałam jeszcze bardzo dużo czasu do
rozpoczęcia zajęć, postanowiłam znowu całą trasę pokonać piechotą. Dzięki muzyce,
choć na chwilę moja złość minęła i udało mi się zapomnieć o wszystkim. Gdy
dotarłam na uczelnię, mój nastrój znów wrócił do porannego. Z ciężkim sercem i
ściśniętym żołądkiem przekroczyłam bramę mojego alma mater. Wszyscy studenci z
mojej grupy zebrali się pod jedną z sal, czekając na wykładowcę. Szybko, jak
codziennie, rozpuściłam włosy i schowałam okulary do torebki. Chwilę póżniej
przybył nasz wykłądowca i wszyscy zajęliśmy miejsca w Sali. Ja jak zawsze
zajęłam miejsce na końcu w samym rogu. Nie chciałam czuć na sobie wzroku tych
wszystkich ludzi. Wykład trwał już dobre 20 minut, jednak ja nie była w stanie
skupić się na żadnym ze słów wypowiadanych przez starszego profesora od prawa
rzymskiego. Patrzyłam tylko tępo na swój zeszyt, w którym kreśliłam dziwne
kształty. Po chwili do Sali wpadł ów młodzieniec, który wczoraj był przyczyną
mojego upadku. Na chwilę oderwałam wzrok od kartek i skupiłam się na nim.
- Panie Styles, ma pan zegarek? Zaczęliśmy 20 minut
temu! – rzucił z oburzeniem profesor.
- No przepraszam. Nie będę kłamał. Zaspałem.
Powinien się pan cieszyć. Dotarłem! – rozłożył ręce z cwaniackim uśmiechem. Po Sali
przeszedł szmer i pojedyncze odgłosy śmiechu.
- Niech pan zajmie miejsce i zejdzie mi z oczu! –
krzyknął profesor i napięcie odwrócił w
stronę tablicy kontynuując wykład. Pech chciał, że jedyne wolne miejsce było
obok mnie.
- Siema. – rzucił żując gumę i od niechcenia usiadł
na krześle skupiając swój przeszywający wzrok na mnie.
- Jesteś cała po wczorajszym? – dodał ironicznym
tonem.
- Tak. – rzuciłam cicho nie patrząc na niego i
skupiłam się na rysowaniu twarzy bliżej nie określonej osoby. Resztę wykładu
czułam jego wzrok na sobie. Ręce trzęsły mi się jak szalone. Co chwilę musiałam
poprawiać to co rysowałam. Nienawidziłam, gdy czyjaś uwaga była całkowicie
skupiona na mnie. Czułam się wtedy jak pod ścianą. Gdy wreszcie profesor
stwierdził, że na dzisiaj wystarczy, szybko chwyciłam swoją torebkę i wyszłam z
Sali. Musiałam uspokoić oddech i nerwy. Usiadłam pod drzewem z daleka od
innych. Trwała akurat dłuższa przerwa. Otworzyłam zeszyt i znów pogrążyłam się
w rysowaniu i w samotności.
- Intrygujesz mnie. – usłyszałam znajomy zachrypnięty
głos, a zasłonił mi słońce. Niechętnie podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy.
- Niby czemu? – odpowiedziałam ledwo słyszalnie,
zaciskając palce na zeszycie.
- Ta Twoja metamorfoza codzienna.. Serio, chce Ci
się? – rzucił obojętnie opierając się o drzewo i odpalać papierosa.
- Nie wiem o czym mówisz.
- To rozpuszczanie włosów, ściąganie okularów. Teraz
jaśniej?
- To raczej nie jest Twoja sprawa.
- Może i nie jest, ale to nie zmienia faktu, że
jesteś bardzo intrygującą osobą. Czemu siedzisz na uboczu? Nie rozmawiasz z
nikim?
Tego już było dla mnie za dużo. Wstałam gwałtownie z
ziemi, lekko tracąc równowagę. Lokowany nieznajomy chwycił mnie za ramiona,
podtrzymując, a z jego twarzy nie znikał nieustanny cwaniacki uśmiech.
- To tym bardziej nie jest Twoja sprawa! – syknęłam przez
zaciśnięte zęby. Miałam dość jego obecności i ciekawości.
- Jestem Harry. – rzucił i wyciągnął w moją stronę
dłoń. Tym zachowaniem lekko zbił mnie z tropu, a moje emocje na chwilę
stonowały.
- Jestem Emerly. – odpowiedziałam, ale nie podałam
mu ręki.
- Wiem. I coś mi się wydaje Emy, że bardzo
potrzebujesz pomocy.
- Słucham?!
- Dam Ci swój
numer, spotkajmy się. Wszystko Ci wyjaśnię.
Po tych słowach poczułam jak krew się we mnie
gotuje.
- Nie, nie chce Twojego numeru, nie, nie chce się z
Tobą spotkać, nie, nie chce ani minuty z Twojego czasu! Żegnam! – rzuciłam podniesionym
głosem, zebrałam wszystkie swoje rzeczy i szybkim krokiem ruszyłam do budynku
uczelni. Kolejne zajęcia wyglądały dokładnie tak samo. Harry siedział do
drugiej stronie Sali skupiając swój wzrok na każdym, nawet najmniejszym moim
ruchu. Miałam serdecznie dosyć tego aroganckiego i zadufanego w sobie chłopaka.
Nie znosiłam takich ludzi. Za pewne jest rozpuszczonym synem jakiś bogaczy i
uważa, że może robić wszystko co mu się podoba. I jeszcze ta pewność, że
potrzebuje pomocy i on jest w stanie mi pomóc. Zajęcia dobiegły końca. Znów
założyła okulary, związałam włosy w kucyk. Wiedziałam, że moja mama czeka na
zewnątrz. Niechętnie wsiadłam do samochodu i skupiłam wzrok na krajobrazie za
oknem. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać, choć ciągle starała się cokolwiek ze
mnie wyciągnąć. Gdy wreszcie drzwi pokoju się za mną zamknęły, poczułam ulgę.
Nie miałam jednak ochoty odpoczywać, czy uczyć się. Postanowiłam dokończyć
portret, który rysowałam na zajęciach. Podczas przeszukiwania zeszytu, z mojej
torebki wypadła mała karteczka. Gdy ją otworzyłam doznałam lekkiego szoku. Zapisany
na niej był numer telefonu i kilka słów zapisanych mało estetycznym pismem: „
Zadzwoń. Nie pożałujesz. H.”
- Co za kretyn! – powiedziałam na głos i wrzuciłam
karteczkę do kosza z papierami i skupiłam się na rysowaniu.