środa, 25 marca 2015

Rozdział 2.

   
                                                                SOUNDTRACK 

   Pierwsze promienie jesiennego słońca brutalnie pozbawiły mnie resztek bezpiecznego i idealnego świata marzeń sennych. Niechętnie przeciągnęłam się na łóżku, przetarłam twarz dłonią i otworzyłam oczy. W tej samej sekundzie poczułam jak jakiś cholerny ciężar spada na moją klatkę piersiową. Przypomniały mi się słowa rodziców i ich zdanie na ich temat. Nie chciałam wychodzić z pokoju. Jedyne na co miałam ochotę to zamknąć się w pokoju na wieczność i nikomu nie pokazywać na oczy. Niestety, głośne nawoływanie mojej mamy, spowodowało, że mój plan stał się całkowicie nierealny. Po szybkim prysznicu, ubraniu czegokolwiek na siebie i rytualnym związaniu włosów w idealny kuc, chwyciłam swoją torbę z książkami i zbiegłam szybko po schodach na dół.

- Emerly, śniadanie.. – rzuciła oschle mama.

- Nie chce. – odburknęłam tylko i wyszłam z domu trzaskając ostentacyjnie drzwiami. Miałam jeszcze bardzo dużo czasu do rozpoczęcia zajęć, postanowiłam znowu całą trasę pokonać piechotą. Dzięki muzyce, choć na chwilę moja złość minęła i udało mi się zapomnieć o wszystkim. Gdy dotarłam na uczelnię, mój nastrój znów wrócił do porannego. Z ciężkim sercem i ściśniętym żołądkiem przekroczyłam bramę mojego alma mater. Wszyscy studenci z mojej grupy zebrali się pod jedną z sal, czekając na wykładowcę. Szybko, jak codziennie, rozpuściłam włosy i schowałam okulary do torebki. Chwilę póżniej przybył nasz wykłądowca i wszyscy zajęliśmy miejsca w Sali. Ja jak zawsze zajęłam miejsce na końcu w samym rogu. Nie chciałam czuć na sobie wzroku tych wszystkich ludzi. Wykład trwał już dobre 20 minut, jednak ja nie była w stanie skupić się na żadnym ze słów wypowiadanych przez starszego profesora od prawa rzymskiego. Patrzyłam tylko tępo na swój zeszyt, w którym kreśliłam dziwne kształty. Po chwili do Sali wpadł ów młodzieniec, który wczoraj był przyczyną mojego upadku. Na chwilę oderwałam wzrok od kartek i skupiłam się na nim.

- Panie Styles, ma pan zegarek? Zaczęliśmy 20 minut temu! – rzucił z oburzeniem profesor.

- No przepraszam. Nie będę kłamał. Zaspałem. Powinien się pan cieszyć. Dotarłem! – rozłożył ręce z cwaniackim uśmiechem. Po Sali przeszedł szmer i pojedyncze odgłosy śmiechu.

- Niech pan zajmie miejsce i zejdzie mi z oczu! – krzyknął profesor i napięcie odwrócił  w stronę tablicy kontynuując wykład. Pech chciał, że jedyne wolne miejsce było obok mnie.

- Siema. – rzucił żując gumę i od niechcenia usiadł na krześle skupiając swój przeszywający wzrok na mnie.

- Jesteś cała po wczorajszym? – dodał ironicznym tonem.

- Tak. – rzuciłam cicho nie patrząc na niego i skupiłam się na rysowaniu twarzy bliżej nie określonej osoby. Resztę wykładu czułam jego wzrok na sobie. Ręce trzęsły mi się jak szalone. Co chwilę musiałam poprawiać to co rysowałam. Nienawidziłam, gdy czyjaś uwaga była całkowicie skupiona na mnie. Czułam się wtedy jak pod ścianą. Gdy wreszcie profesor stwierdził, że na dzisiaj wystarczy, szybko chwyciłam swoją torebkę i wyszłam z Sali. Musiałam uspokoić oddech i nerwy. Usiadłam pod drzewem z daleka od innych. Trwała akurat dłuższa przerwa. Otworzyłam zeszyt i znów pogrążyłam się w rysowaniu i w samotności.

- Intrygujesz mnie. – usłyszałam znajomy zachrypnięty głos, a zasłonił mi słońce. Niechętnie podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy.

- Niby czemu? – odpowiedziałam ledwo słyszalnie, zaciskając palce na zeszycie.

- Ta Twoja metamorfoza codzienna.. Serio, chce Ci się? – rzucił obojętnie opierając się o drzewo i odpalać papierosa.

- Nie wiem o czym mówisz.

- To rozpuszczanie włosów, ściąganie okularów. Teraz jaśniej?

- To raczej nie jest Twoja sprawa.

- Może i nie jest, ale to nie zmienia faktu, że jesteś bardzo intrygującą osobą. Czemu siedzisz na uboczu? Nie rozmawiasz z nikim?

  Tego już było dla mnie za dużo. Wstałam gwałtownie z ziemi, lekko tracąc równowagę. Lokowany nieznajomy chwycił mnie za ramiona, podtrzymując, a z jego twarzy nie znikał nieustanny cwaniacki uśmiech.

- To tym bardziej nie jest Twoja sprawa! – syknęłam przez zaciśnięte zęby. Miałam dość jego obecności i ciekawości.

- Jestem Harry. – rzucił i wyciągnął w moją stronę dłoń. Tym zachowaniem lekko zbił mnie z tropu, a moje emocje na chwilę stonowały.

- Jestem Emerly. – odpowiedziałam, ale nie podałam mu ręki.

- Wiem. I coś mi się wydaje Emy, że bardzo potrzebujesz pomocy.

- Słucham?!

-  Dam Ci swój numer, spotkajmy się. Wszystko Ci wyjaśnię.

Po tych słowach poczułam jak krew się we mnie gotuje.

- Nie, nie chce Twojego numeru, nie, nie chce się z Tobą spotkać, nie, nie chce ani minuty z Twojego czasu! Żegnam! – rzuciłam podniesionym głosem, zebrałam wszystkie swoje rzeczy i szybkim krokiem ruszyłam do budynku uczelni. Kolejne zajęcia wyglądały dokładnie tak samo. Harry siedział do drugiej stronie Sali skupiając swój wzrok na każdym, nawet najmniejszym moim ruchu. Miałam serdecznie dosyć tego aroganckiego i zadufanego w sobie chłopaka. Nie znosiłam takich ludzi. Za pewne jest rozpuszczonym synem jakiś bogaczy i uważa, że może robić wszystko co mu się podoba. I jeszcze ta pewność, że potrzebuje pomocy i on jest w stanie mi pomóc. Zajęcia dobiegły końca. Znów założyła okulary, związałam włosy w kucyk. Wiedziałam, że moja mama czeka na zewnątrz. Niechętnie wsiadłam do samochodu i skupiłam wzrok na krajobrazie za oknem. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać, choć ciągle starała się cokolwiek ze mnie wyciągnąć. Gdy wreszcie drzwi pokoju się za mną zamknęły, poczułam ulgę. Nie miałam jednak ochoty odpoczywać, czy uczyć się. Postanowiłam dokończyć portret, który rysowałam na zajęciach. Podczas przeszukiwania zeszytu, z mojej torebki wypadła mała karteczka. Gdy ją otworzyłam doznałam lekkiego szoku. Zapisany na niej był numer telefonu i kilka słów zapisanych mało estetycznym pismem: „ Zadzwoń. Nie pożałujesz. H.”

- Co za kretyn! – powiedziałam na głos i wrzuciłam karteczkę do kosza z papierami i skupiłam się na rysowaniu.
Szablon by S1K