wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 7.

Siedziałam na podłodze, nie mogąc ruszyć żadną częścią swojego ciała. To co przed chwilą się wydarzyło, całkowicie mnie dobiło. Nie mogłam uwierzyć, że moja własna matka była w stanie mnie uderzyć. Dźwięk telefonu.

Nowa wiadomość.
Od: Harry Styles.
Jestem. Otwórz okno.

Szybko, choć bardzo niechętnie wstałam z podłogi i otworzyłam okno. Harry stał w ogródku, a jego mustang dość znacząco zdemolował rabatki mojej mamy.

- Odsuń sie. Ide do Ciebie. - rzucił swoim wiecznie zachrypniętym głosem i zaczął się wspinać po drzewie. Po kilkunastu sekundach stał już w moim pokoju, strzepując z ubrania resztki kory i liści. Bez dłuższego zastanowienie, rzuciłam mu się w ramiona i zaczęłam płakać. On tylko delikatnie objął mnie dłońmi i milczał.

- Zabierz mnie stąd, proszę. - wydusiłam z siebie ledwo, nie patrzac mu w oczy. Bałam się. Bałam się co on teraz o mnie myśli. Harry odsunął się i zaczął chodzić nerwowo po całym pokoju.

- No na co czekasz? Pakuj się! - rzucił wrogim głosem, rozglądając się nerwowo po całym pokoju. Jego ton głosu, spowodował że pierwszy raz zaczęłam sie go bać. Szybko, bez głębszego celu, spakowałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy do plecaka, co chwilę o coś się potykając. Po 10 minutach byłam gotowa.

- Ty wychodzisz głównymi drzwiami. Ja czekam przy samochodzie. - rzucił oschle i ruszył w stronę okna.

- Ale Harry.. - zaczęłam, ale nie dane było mi dokończyć.

- A jak matka będzie chciała Cię zatrzymać, to powiedz co o niej myślisz. Masz 2 minuty. - dodał i zwinnie wyszedł przez okno. Nie miałam wyjścia. Musiałam sama stawić czoła tej sytuacji. Wzięłam głęboki oddech wychodząc z pokoju i czując wzrastająca we mnie złość, szybko zbiegłam po schodach.

- Dokąd Ty się niby wybierasz?! - syknęła wychodząc z salonu.

- Jak najdalej od Ciebie! O to możesz być spokojna! - odpowiedziałam podniesionym głosem, szybko ubierając trampki.

- Chyba coś ustaliłyśmy! Wracaj natychmiast na górę i nadrabiaj zaległości z uczelni.

Nie słuchałam jej. Pierwszy raz nie obchodziło mnie co powie i co sobie pomyśli.

- Emerly! - wrzasnęła i zaczęła mnie szarpać, próbując wyrwać plecak.

- Zostaw mnie! Nienawidzę Cie i nie zostanę w tym domu, ani sekundy dłużej! Od teraz nie mam matki!

Nic juz nie odpowiedziała. Wybiegłam z domu i wsiadłam do zaparkowanego Mustanga. Harry bez słowa odpalił silnik i ruszył z piskiem opon. Pierwszy raz od bardzo dawna poczułam ulgę i radość, że wreszcie podstawiłam się matce. Byłam wolna.

Powoli opuszczaliśmy miasto. Harry cały czas milczał, a miedzy nami panowała ekstremalnie napięta atmosfera. Musiałam to przerwać.

- Dziękuję. - zaczęłam, ledwo slyszalnie, bawiąc się nerwowo palcami.

- Za co? - burknął, nie odrywając wzroku od drogi.

- Za to, że przyjechałeś i zabrałeś mnie z domu.

- Nie powiem, lekko skomplikowałaś mi plany Maleńka, ale już nie ważne.

- Przepraszam.. Czy.. Czy mogę o coś spytać?

- Skoro musisz. I tak wiem, że to zrobisz, nie zauważając co odpowiem.

- Czemu się nie odzywałeś? Cały tydzień do Ciebie pisałam i czekałam na jakiś znak..

Nie odpowiedział. Skręcił gwałtownie w leśną drogę nieopodal granic miasta. Po chwili ukazał mi się rząd zaparkowanych przyczep campingowych i kilka małych, ceglanych domków. Zatrzymalismy się pod jedną z przyczep. Harry wysiadł szybko trzaskając drzwiami i od razu odpalił papierosa. Z każdą sekundą, coraz bardziej żałowałam swojej decyzji. Mogłam do niego nie pisać.. Ba. Mogłabym w ogóle nie godzić się na jego propozycje. Teraz czułam się jak balast, którego nie może się pozbyć. Wzięłam głęboki oddech, chwyciłam plecak i niepewnie wysiadałam z samochodu, powoli podchodząc do bruneta.

- Miałem swoje powody. - zaczął tajemniczo, powoli odwracając się twarzą w mona stronę i ostentacyjnie wypuścił dym z płuc.

- Niby jakie? - odburknęłam. Bardzo chciałam, żeby choć przez chwile pojawiły się u niego wyrzuty sumienia. Harry był dla mnie całkowita zagadką.

- Sprawdzałem Cię. - odpowiedział, a na jego twarzy znowu pojawił się irytujący cwaniacki uśmieszek.

- Po co i dlaczego?

- Musiałem sprawdzić czy Ci na tym wszystkim zależy i czy jesteś całkowicie przekonana do swojej decyzji.

- I co wywnioskowałeś?

- To już moja słodka tajemnica. Chodź, pewnie chcesz odpocząć.

Podszedł leniwym krokiem do przyczepy, wygrzebał klucze z kieszeni i szybko wszedł do środka. Małe, ciasne i zniszczone wnętrze. Jedno łóżko i mała kanapa, kilka zdjeć, malutki stary telewizor i gitara.

- Gdzie my jesteśmy? - zapytałam, lustrując wnętrze wzrokiem.

- W moim domu. - odpowiedział bez uczuciowo i zajął miejsce na kanapie. Odwróciłam się gwałtownie. Byłam w lekkim szoku. Całkowicie inaczej wyobrażałam sobie jego dom.

- Coś taka zdziwiona? I nie, nie pytaj czemu tu mieszkam. Nie uzyskasz odpowiedzi. - rzucił oschle rozkładając ręce. Intrygował mnie coraz bardziej. Wsród ludzi uchodził za duszę towarzystwa. Gdy był sam, starał się odpychać od siebie innych. Westchnęłam cieżko, usiadłam na skraju łóżka, stawiając plecak na podłodze.

- Dobra, koniec tego gadania. Czas spać. Jutro czeka nas cieżko dzień. Weź moje łóżko, ja położę się na kanapie.

- Harry, ale..

- Choć raz nie neguj tego co mowię.

Wyszedł na zewnątrz i znów odpalił papierosa. Zacisnelam mocno powieki, powstrzymując płacz. Nie powinno mnie tutaj być. Nie powinnam mi była zawracać głowy i zrzucać na niego swoich problemów. Wiedziałam, że nienawidził  mnie za to. Szybko założyła na siebie zbyt długo koszulkę i weszłam pod kołdrę, zakrywając się po sam nos. W przyczepie było przeraźliwie zimno. Harry wrócił chwile pózniej i bez słowa ułożył się na zdecydowanie dla niego za krótkiej kanapie. Odwróciłam się do niego plecami, chowając twarz w poduszce. Co chwilę słyszałam głośne skrzypnięcia kanapy i ciche przekleństwa Harrego.

- Harry.. To Twój dom.. Ja..

- Nie będziesz spała na kanapie i błagam, nie wymyślaj.

- To chociaż połóż się obok mnie..

Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a w jego oczach pojawił się blask. Chwile bił się z myślami, ale jednak zdecydował się i po kilku sekundach leżał już obok. Od jego ciała biło przyjemne ciepło i odrzucający zapach perfum. Wzięłam głęboki oddech i wtuliłam się w jego tors. Właściciel burzy brązowych loków tylko napiął mięśnie do granic możliwości. Nie przysunął się ani o milimetr. Ułożył tylko delikatnie swoją dłoń na moim ramieniu. To było mi potrzebne. Iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa. Bezpieczeństwa, którego nie czułam od tak bardzo dawna, a które było mi potrzebne jak tlen.

wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział 6



                                                          SOUNDTRACK


Nowa wiadomość:
Od: Harry Styles
Jestem z Ciebie dumny, wiesz Maleńka? Nie powiem, trochę mnie dzisiaj zaskoczyłaś.

Nowa wiadomość:
Do: Harry Styles
Niby dlaczego tak uważasz? Nie uważasz, że jest trochę za późno na takie rozmowy?

Nowa wiadomość:
Od: Harry Styles
Nie myślałem, że od samego początku pójdzie tak łatwo. Teraz wiem, że na pewno będziesz bardzo ciekawą przygodą. Jest wcześnie, jeszcze dużo ciekawych rzeczy może się wydarzyć, Maleńka.

Nowa wiadomość:
Do: Harry Styles.
Uważasz mnie za zwykłą przygodę?

Nie odpisał. Czekałam, jednak nie odpisał. Za oknem powoli zaczynało świtać.

- Na pewno usnął... Albo był już zbyt pijany lub zajęty, żeby odpisać. - powtarzałam sobie w myślach. Z resztą, nie za bardzo rozumiałam po co to robiłam. Przecież to nie był ani mój przyjaciel, ani nawet kolega. Był.. No właśnie.. Kim. Poza tym, że był okrutnie zadufanym w sobie cwaniakiem, nie potrafiłam nazwać naszej krótkiej znajomości. Gdy tylko rodzice wstali i w kuchni zaczęło robić się gwarno, znów schowałam się ze wszystkimi rzeczami w szafie. Dzisiaj pewnie czekał mnie kolejny etap przemiany, jaką przygotował właściciel burzy brązowych loków. Na zegarze wybiła 10. Nie pojawił się. 11. Też nie. 12. Też nie. O 13 postanowiłam do niego napisać.

Nowa wiadomość:
Do: Harry Styles.
Hej, stało się coś? Myślałam, że na dzisiaj także jesteśmy umówieni.

Nie odpisał. Przez cały dzień. Sytuacja powtórzyła się we wtorek, w środę i czwartek. Z każdym kolejnym dniem byłam coraz bardziej zdołowana i przygnębiona. Byłam przekonana, że nagła cisza z jego strony, była moją winą. Na pewno czymś go odstraszyłam , znudziłam, lub jakimś głupim zdaniem spowodowałam, że postanowił urwać jakikolwiek kontakt ze mną. Mimo wszystko, wciąż czekałam. Dzień w dzień, chowałam się w szafie przed rodzicami, z nadzieją, że akurat tego dnia się pojawi. Tak się jednak nie stało. Znów powrócił marazm i brak nadziei. Postanowiłam porozmawiać z jedyną przyjaciółką i bliską osobą, jaką miałam. Alex mieszkała w Nowym Jorku. Była tancerką. Świetną tancerką. Udało jej się zdobyć etat w Metropolitan Opera. Włączyłam skype i czekałam, aż przy jej imieniu pojawi się zielony znaczek.

"Alex Tomayne dzwoni."

- Cześć kochana. - rzuciła z promiennym uśmiechem, który nigdy nie znikał z jej pięknej twarzy.

- Cześć Alex. Co u Ciebie? - odpowiedziałam, siląc się na normalny ton.

- Wszystko dobrze. Jestem tylko zmęczona. Codziennie mamy próby do nowego przedstawienia. I nie uwierzysz! Gram w nim główną rolę!

- Brawo! Jestem z Ciebie taka dumna..

- Emerly.. Co się stało?

- Nic. Wszystko jest świetnie. Studia idą świetnie.. Wszystko jest świetnie.

- Nie kłam, bo nie umiesz tego robić. Mów co się dzieje. Rodzice znowu nie dają Ci żyć? Czy może.. Chodzi o jakiegoś faceta??

- W sumie to... O jedno i drugie.. Ale to jest takie dziwne.. Zupełnie nic z tego nie rozumiem.

- Opowiadaj! Wszystko! Za raz rozwiążemy Twoją zagadkę!

- Z rodzicami jest po staremu.. Ciągle mają do mnie pretensje o studia, malowanie. Nawet teraz maluje po kryjomu.

- Nie mów o rzeczach o których wiem od wieków. Mów o tym facecie!

- Ale tak naprawdę nie ma o czym. Nazywa się Harry. Studiujemy razem na roku. Wziął sobie za punkt honoru, że nauczy mnie żyć i pomoże mi stać się prawdziwą mną.

Alex zamilkła. Patrzyła na mnie tylko tymi swoimi wielkimi, brązowymi oczami ciągle trzepocząc rzęsami ze zdziwienia.

- No powiedz coś.

- Nie wiem co.. Zaskoczyłaś mnie.. I jak to niby wygląda? Serio Ci pomaga?

- Spotkaliśmy się raz. Od tamtej pory milczy, więc chyba przestał mniej ochotę na zbawianie świata i ratowanie zagubionej duszy.

- Emerly!!! - usłyszałam krzyk mojej mamy z salonu.

- Alex, muszę kończyć. Obiecuje, że niedługo porozmawiamy dłużej. - rzuciłam pospiesznie i zamknęłam laptopa. Mam wparowała do mojego pokoju kilka sekund później.

- Możesz mi powiedzieć co Ty najlepszego wyprawiasz młoda damo?! - syknęła przez zaciśnięte zęby. Dawno nie widziałam jej tak wściekłej. Serce doskoczyło mi do gardła, a tlen nie dochodził mi do płuc.

- Ppprobuje się uczyć? Mam jutro bardzo ważne kolokwium. - starałam sie odpowiedzieć najnormalniejszym głosem.

- Przestań kłamać! Doskonale wiem, że nie było Cie na uczelni od tygodnia! Tak się odpłacasz za nasze wychowanie i poświęcenie?!

- Mamo uspokój się! Szpiegujesz mnie?!

- To już nie Twój interes! Masz zakaz wychodzenia gdziekolwiek, malowania, kontaktu z kimkolwiek! Masz się tylko uczyć! - wrzasnęła, zebrała wszystkie moje farby i pędzę i wrzuciła je do śmietnika. Podbiegłam do niej, chcąc ją powstrzymać.

- Zostaw to! Oszalałaś! Jesteś nienormalną matką! Nienawidzę Cie! - krzyczałam zanosząc się płaczem. Bardzo tego pożałowałam. W moją matkę wstąpił jakiś chory duch. Odwróciła się napięcie, wymierzyła mi silny policzek i bez słowa wyszła z pokoju trzaskając drzwiami. Odsunęłam sie na podłogę, zanosząc płaczem. Nienawidziłam jej całym sercem. Byłam z tym sama. Tak bardzo chciałam uciec. Trzęsącymi się dłońmi, wyjęłam telefon. Postanowiłam zaryzykować.

Nowa wiadomość:
Do: Harry Styles
Harry, błagam, pomóż mi.. Proszę...

Kilka sekund pózniej poczułam wibrację mojego telefonu.

Nowa wiadomość:
Od: Harry Styles
Będę za 10 minut.

czwartek, 28 maja 2015

Rozdział 5

Całą noc nie mogłam zasnąć. Ciągle borykałam się z milionem myśli, które zebrały się w mojej głowie. Nieustannie zastanawiałam się, czy na pewno dobrze zrobiłam, godząc się na propozycję Harrego. Kilka razy tworzyłam do niego wiadomość, lecz nigdy jej nie wysłałam. Podświadomie broniłam się przed rezygnacją z tej, prawdopodobnie jedynej i niepowtarzalnej szansy na zmianę, nawet choć minimalną, swojego życia.

Gdy na zewnątrz zaczęło świtać, moje przerażenie powoli sięgało skali maksymalnej. Z salonu powoli zaczęły dochodzić głosy moich rodziców i dźwięki przygotowywanego śniadania.

- Musze sie jakoś ukryć.. - pomyślałam z przerażeniem. Wagary dla nich były niedopuszczalne. Chwyciłam telefon, wyciszyłam go i schowałam się w szafie. Gdy moja mama weszła do pokoju, by mnie obudzić, moje serce zaczęło bić nienaturalnie szybkim tempie. W głębi duszy jednak poczułam się.. Szczęśliwa? Odważna? Nie umiałam nawet nazwać tego uczucia.

Punktualnie o 10, co bardzo mnie zdziwiło, rozległ się dzwonek do drzwi. Chwyciłam swój plecak i z trzęsącymi się nogami i rękami, zbiegłam na dół i otworzyłam drzwi. Stał oparty o framugę, wzrok miał skupimy gdzieś bliżej nieokreślonej oddali.

- Hej Harry.. - rzuciłam ledwo slyszalnie. Przekręcił głowę i spojrzał na mnie tymi swoimi przeszywającymi oczami, a z jego twarzy jak zawsze nie znikał cwaniacki uśmiech.

- Hej Emerly. Gotowa? Swietnie. To zapraszam. - rzucił głosem bez wyrazu, odwrócił sie i ruszył w stronę starego Mustanga, zaparkowanego na moim trawniku. Jego zachowanie spowodowało, że już całkowicie każda część mojego ciała odmówiła posłuszeństwa. Stałam w miejscu patrząc tylko na oddalającą się sylwetkę chłopaka.

- No idziesz czy nie? Nie mam całego dnia. - powiedział już bardziej poirytowanym głosem. Cofnęłam sie ze strachu.

- Opanuj się dziewczyno i przestań się zachowywać jak dziecko!! - krzyczał mój umysł. Wzięłam głęboki oddech, przeczesałam nerwowo włosy i pobiegłam szybko za nim. Po chwili mknęliśmy ulicami miasta. W milczeniu. Po jakimś czasie, domy zmieniły się w drzewa i pola. Nasze milczenie co chwilę przerywały ciche melodie dobiegające z radia. Nagle Harry gwałtownie skręcił i zjechał na boczną, leśną drogę. Zaczęłam nerwowo poruszać sie na fotelu, rozglądając dookoła.

- Nie bój się. Nie zgwałcę Cie i nie poćwiartuję. Za raz będziemy na miejscu.

Miał rację. Chwilę pózniej, zaparkowaliśmy przy tarasie widokowym, z którego rozpościerał się widok na całe miasto. Widok był piękny. Słońce świeciło w pełni, ptaki wyśpiewywały swoje najpiękniejsze arie, a wszędzie unosił się zapach zielonej trawy mieszającej się z pierwszymi zapachami jesieni. Harry wysiadł z samochodu, odpalił papierosa i mrużąc oczy zaciągnął się nikotyną.

- Po co mnie tutaj przywiozłeś? - zapytałam cicho podchodząc bliżej.

- Pomyślałem, że to będzie dobre miejsce do rozmowy. Dziewczyny lubią takie romantyczne klimaty. - wzruszył ramionami patrząc mi głęboko w oczy.

- Więc? Co chcesz wiedzieć?



- Wszystko. Totalnie wszystko. Nawet największe głupoty.

- Więc.. Jak wiesz mam na imię Emerly..

- Błagam, daruj sobie te nudne formułki, które mówi się na studiach, czy durnych szkoleniach. Mów o pasjach, marzeniach...

- Pasje.. Jakie ja mogę mieć pasje.. Mam tylko jedną.. Malowanie. Kocham malować. Zawsze mi to pomaga się uspokoić, odstresować, pozwala mi uciec od każdego problemu. Marzenie.. Chciałabym zobaczyć kiedyś swoje obrazy w galerii.. Mieć własna wystawę. Potem mogę umrzeć..

- Więc co robisz na prawie? Czemu nie jesteś w jakiejś artystycznej szkole? Nie pasujesz tam przecież.

- A Ty? Przecież Ty też raczej do zbyt zainteresowanych studiowaniem prawa nie jesteś.

Zamikł. Zmroził mnie zielenią swoich oczu, łapiąc co chwilę głębsze oddechy.

- Nie rozmawiamy dzisiaj o mnie. Ten dzień też będzie. Dzisiaj jest dzień Emerly. Masz rodzeństwo? - zapytał po chwili, a na jego twarzy znów pojawił się cwaniacki uśmieszek, a w oczach zainteresowanie. Nie wiem czemu, ale czułam, że mogę się przed nim otworzyć.. Że wreszcie pojawił sie ktoś, kogo wreszcie interesuje moja osoba. Przynajmniej pozornie.

- Nie, jestem jedynaczką. Niestety. Przynajmniej miałabym jakąś bratnią duszę.

- A rodzice? Co robią? Jacy są?

Teraz ja zamilkłam. Poruszył temat, który nie był moim ulubionym.

- Są prawnikami. I są naprawdę świetni.

- Kłamiesz. I to bardzo słabło.

W tym momencie nie wiedziałam co zrobić. Co powiedzieć. Byłam w stanie tylko bawić się rękawami bluzy. Do oczu zaczęły mi napływać łzy, w uszach mi szumiało.. Nie umiałam mu powiedzieć jak tak naprawdę wygląda relacja z moimi rodzicami.

- Dobra. Chodź tu. - złapał mnie za rękę i zaprowadził do skraju urwiska.

- Krzyknij. Najgłośniej jak potrafisz. Wyrzuć to wszystko z siebie. Tak jak ja.. - rzucił z radosnym uśmiechem, zacisnął pięści i wydał z siebie głośny okrzyk, który roznosił się po okolicy jeszcze przez kilka sekund.

- Harry, przestań. To głupie. - prychnęłam i skrzyżowałam ręce na piersiach.

- Przestań. Przestań myśleć, że coś jest głupie. Zacznij wreszcie myśleć o sobie i o tym co sprawia Ci przyjemność. - rzucił z wrogością. Wzięłam głęboki oddech, ale nie byłam w stanie wydusić z siebie nawet minimalnego odgłosu. Harry tylko uśmiechnął się ironicznie, stanął za moimi plecami i zasłonił mi dłonią oczy. Mocny zapach jego perfum i ciepło bijące od jego ciała, stopniowo zaczęły wprowadzać mój umysł w zupełnie inny stan.

- Myśl o najgorszych sytuacjach, o takich, które wzbudziły w Tobie najbardziej negatywne emocje. Wykrzycz wszystko to co zle, wszystkie emocje, które od tak dawna w sobie tłumisz. - szeptał spokojnym, zachrypniętym głosem. Nagle poczułam w sobie siłę niewiadomego pochodzenia. Niepohamowaną chcę uwolnienia się. Zacisnęłam mocno pięści i zaczęłam krzyczeć. Najgłośniej jak potrafiłam. Każdy krzyk powodował pojawienie się kolejnego. Poczułam jak łzy zaczęłam spływać po moich policzkach, zostawiajac mokre ślady na dłoniach zielonookiego. Potem nastała cisza.

- Brawo mała. O to chodziło. Na dziś wystarczy. - rzucił z dumną.

W tamtej chwili, na tym urwisku znalazłam w sobie siłę. Siłę, która, choć głęboko skrywana, wciąż we mnie była, a w zielonych oczach Harrego znalazłam nadzieję. Nadzieję, której od tak dawna poszukiwałam. I wiedziałam, że muszę podążać za zachrypniętym głosem chłopaka, by wreszcie zacząć żyć.

niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 4.





- Świetnie. W takim razie zaczynamy od zaraz. - rzucił z cwaniackim usmiechem, krzyżując ręce na torsie.

- Jak to od za raz? - odpowiedziałam cicho, uciekając wzrokiem od jego przeszywającego spojrzenia, które powodowało, że nie byłam w stanie zebrać myśli. Od zawsze nienawidziłam sytuacji, gdy czyjś wzrok był w całości skupiony na mnie.

- No dobra. Może źle się wyraziłem. Zaczniemy od jutra. O 10 przyjadę pod Twój dom. Wyślij mi adres sms'em. A teraz żegnam. - odpowiedział oschle, odpalając kolejnego papierosa.

- Jak to jutro? O 10? Przecież są zajęcia.

- No i co z tego?

- Może Ty masz to gdzieś, ale niektórym zależy, żeby je skończyć.

- Słuchaj Mała.. Sama do mnie przyszłaś, więc automatycznie zgodziłaś się na moje warunki.

- Wiesz co.. To był błąd. Zapomnij o tym. Nie potrzebuje Ciebie! Nie potrzebuje nikogo! - rzuciłam podniesionym głosem. Z każdą sekundą moja wściekłość rosła. Odwróciłam się napięcie i ruszyłam w stronę wyjścia z parku i głównej ulicy miasta.

- Przestań wreszcie byc taka poważna i udawać kogoś kim tak naprawdę nie jesteś! Po co Ci to? - krzyczał za mną.

- Żegnam! - syknęłam, nie odwracając się.
Całą drogę do domu biłam się z myślami. Zrobiłam z siebie totalną idiotkę i desperatkę, która usilnie potrzebuje uwagi i przyjaciół. A to nie była prawda.. Ja po prostu wreszcie, choć przez ułamek sekundy chciałam sie poczuć szczesliwa. Gdy tylko przekroczyłam próg domu, powitały mnie podniesione głosy moich rodziców. Westchnęłam cieżko i czym prędzej zamknęłam się w pokoju. Przez dłuższą chwilę nie mogłam znaleźć sobie miejsca i kręciłam sie z kąta w kąt. Gdy ta bezczynność zaczęła mnie powoli denerwować, chwyciłam pędzle, założyłam starą, pobrudzoną już farbą, koszulę, zasiadłam nam na parapecie i zatopiłem się w swojej wyobraźni i niestworzonych obrazach, które chciałam przelać na płótno. Mój spokój jednak nie trwał długo. Moja mama wpadła do pokoju jak huragan.

- Emerly, musimy porozmawiać. Co Ty robisz? - rzuciła ironicznie patrzac na sztalugę.

- Chyba widać? Maluje. - odpowiedziałam wrogo nieodrywając wzroku od obrazu.

- O nie moja droga! Za dużo nerwów i wyrzeczeń kosztuje nas Twoje wychowanie i edukacja, żebyś marnowała czas na durne obrazki. - krzyknęła, szybko znalazła sie blisko mnie, wyrwała mi pędzle z rąk, przewróciła sztalugę i podeptała płótno.

Co Ty robisz?! Oszalałaś?! - patrzyłam wielkimi oczami na to co robi. Czułam jak moje serce pęka.

- Powiedziałam! Do nauki! I zapomnij o malowaniu! - syknęła i wyszła z mojego trzaskając drzwiami. W tym momencie pierwszy raz poczułam, ze nienawidzę własnej matki. Chciałam spakować swoje rzeczy i uciec stad jak najdalej. Dopiero po tej sytuacji zrozumiałam jak bardzo potrzebuje zmienić swoje życie. Trzęsącymi sie dłońmi wyjęłam telefon. Tym razem nie miałam zamiaru rezygnować.

"Okej.. Zgadzam sie na wszystkie Twoje warunki.. Czekam jutro o 10. Northumberland Steeet 106A. Emerly."

Po kilku minutach usłyszałam dźwięk wiadomości.

" Cieszę się, że jednak poszłaś po rozum do głowy. Cos musiało się wydarzy. Opowiesz mi jutro. Opowiesz mi dosłownie wszystko o sobie. Wiec lepiej sie przygotuj Maleńka. Juz nie mogę sie doczekać.;) "
Nie wiedziałam, czy podjęłam dobra decyzję.. Byłam pewna jednak, ze Harry faktycznie diametralnie zmieni moje życie.

środa, 8 kwietnia 2015

Rozdział 3.

Nareszcie nadszedł upragniony weekend. Słońce od samego świtu nastrajało pozytywna energią i chęcią do życia. Postanowiłam nie tracić tak pięknego dnia w czterech ścianach bezpiecznego królestwa, jakim był mój pokój. Zabrałam zeszyt, kilka ołówków, butelkę wody i bez słowa wyszłam z domu. Rodzice ciągle starali się nawiązać ze mną jakiś kontakt, jednak ja nie miałam na to najmniejszej ochoty. Skoro aż tak bardzo im przeszkadzałam, to powinni być mi wdzięczni, że skutecznie schodziłam im z drogi.

Jesień była bardzo łaskawa. Nie dość, że słońce świeciło swym pełnym blaskiem, to jeszcze temperatura pozwała powrócić myślami do lata. Postanowiłam udać się do ukochanego parku. Zasłuchana w melodii ukochanej piosenki, osłonięta dużymi, ciemnymi okularami, zajęłam miejsce na ulubionej ławce na przeciwko wielkiej fontanny, wyjęłam z torby zeszyt i ołówki i obserwując ludzi dookoła mnie, zaczęłam uwieczniać ich zachowania na papierze. Po kilku dobrych godzinach, zauważyłam po drugiej stronnie fontanny, grupkę młodych, roześmianych osób. Kilkoro z nich postanowiło orzeźwic sie i wykapać w fontannie. Jednym z nich był Harry. Obserwujac ich, poczułam ukłucie w sercu. Marzyłam o tym, by spędzać czas z przyjaciółmi, bawić sie, śmiać. Marzyłam by mieć przyjaciół.

- Zadzwoń do niego.. Przeciez chcesz tak żyć.. - usłyszałam w głowie znajomy głos. Potrzasnelam tylko głową karcąc swój umysł, zamknęłam zeszyt i ruszyłam w drogę powrotną do domu. Jednak obraz grupy przyjaciół nie dawał mi spokoju. Wyobrażałam sobie, że jestem częścią tej paczki. Wtedy pojawił się ten impuls. Gdy tylko przekroczyłam próg swojego domu, biegiem pokonałam schody, wygrzebałam z kosza jego numer, wpisałam go i wcisnęłam zieloną słuchawkę.. 1 sygnał.. 2 sygnał.. Rozłączyłam się i odrzuciłam telefon daleko od siebie.

- Co Ty wyprawiasz głupia.. - rzuciłam szeptem do siebie kręcąc głową. Kręciłam się po pokoju, co chwilę zerkając w stronę telefonu. Postanowiłam spróbować jeszcze raz. Odebrał prawie od razu.

- Halo. - usłyszałam roześmiany, zachrypnięty głos.

- Emm.. Hej Harry.. Tu.. - zaczęłam, jąkając się niewyobrażalnie.

- Hej Emerly. Cieszę się, że zadzwoniłaś.
W jego głosie można było wyczuć, ze triumfuje. Wzięłam głęboki oddech.

- Myślałam ostatnio o Twojej propozycji. Możemy się spotkać. Chętnie posłucham co masz do powiedzenia.

- Świetnie! Spotkajmy się za godzinę przy fontannie w parku, w którym dzisiaj byłaś. Wszystko Ci wyjaśnię.
Po tych słowach rozłączył się. Miałam wrażenie, że cały świat wiruje, nie mogłam złapać oddechu. Usiadłam na łóżku i nerwowo przeczesałam włosy dłonią.

- Co Ty najlepszego narobilaś.. - powiedziałam sama do siebie, patrząc w lustro. Nie było jednak odwrotu i o umówionej godzinie siedziałam już na murku okalającym fontannę. Powoli zapadał zmrok. Harry pojawił się chwilę później. Ubrany w czarny płaszcz, koszulkę i czarne rurki. Z jego twarzy nie znikał cwaniacki uśmiech.

- Siema mała. - rzucił, gdy znalazł się na przeciwko mnie, a nasze spojrzenia się spotkały.

- Cześć. - rzuciłam szeptem, bawiąc się rękawami bluzy.

- Tak.. Będziemy mieć sporo pracy, ale będą z Ciebie ludzie. - rzucił ironicznie odpalając papierosa i lustrując mnie wzrokiem.

- Słucham?! - zapytalam, a mój ton daleki był od miłego.

- Wyluzuj Emy. Widać, że masz problem, nie wiesz kim jesteś i kim powinnaś być. Ale nie martw się. Ja Ci pomogę.

Poczułam jak krew się we mnie gotuję. Za kogo on się uważał. Rozpuszczony synek, bogatych rodziców, który twierdził, że wie o mnie wszystko.

- Wiesz co? To był błąd. Nie powinnam była wg do Ciebie dzwonić. Organizacja charytatywna i psycholog sie znalazł. - rzuciłam z oburzeniem, wstałam i ruszyłam w stronę wyjścia z parku.

- Nazywaj to sobie jak chcesz. Ale będąc taką nigdy nie staniesz się tym kim byś naprawdę chciała. Masz wg przyjaciół?

Poczułam jak uderza we mnie piorun. On miał rację. Całkowitą rację. Nie wiedząc czemu, czułam, że ten irytujący i niewyobrażalnie pewny siebie chłopak, w jakiś stopniu jest w stanie mi pomóc. Odwróciłam się bez słowa i spojrzałam mu w oczy. To spowodowało, że jego cwaniacki uśmiech znów wymalował się na jego twarzy.

- Daj mi miesiąc. A zobaczysz, że Twoje życie wcale nie musi tak wyglądać. Zgoda? - powiedział pewnym głosem i wyciągnął w moją stronę dłoń. Stałam chwilę w milczeniu bijąc się z myślami. Jednak nie miałam nic do stracenia. Moje życie nie mogło być już gorsze.

- Zgoda. - odpowiedziałam pewnym głosem i uścisnęłam jego dłoń

środa, 25 marca 2015

Rozdział 2.

   
                                                                SOUNDTRACK 

   Pierwsze promienie jesiennego słońca brutalnie pozbawiły mnie resztek bezpiecznego i idealnego świata marzeń sennych. Niechętnie przeciągnęłam się na łóżku, przetarłam twarz dłonią i otworzyłam oczy. W tej samej sekundzie poczułam jak jakiś cholerny ciężar spada na moją klatkę piersiową. Przypomniały mi się słowa rodziców i ich zdanie na ich temat. Nie chciałam wychodzić z pokoju. Jedyne na co miałam ochotę to zamknąć się w pokoju na wieczność i nikomu nie pokazywać na oczy. Niestety, głośne nawoływanie mojej mamy, spowodowało, że mój plan stał się całkowicie nierealny. Po szybkim prysznicu, ubraniu czegokolwiek na siebie i rytualnym związaniu włosów w idealny kuc, chwyciłam swoją torbę z książkami i zbiegłam szybko po schodach na dół.

- Emerly, śniadanie.. – rzuciła oschle mama.

- Nie chce. – odburknęłam tylko i wyszłam z domu trzaskając ostentacyjnie drzwiami. Miałam jeszcze bardzo dużo czasu do rozpoczęcia zajęć, postanowiłam znowu całą trasę pokonać piechotą. Dzięki muzyce, choć na chwilę moja złość minęła i udało mi się zapomnieć o wszystkim. Gdy dotarłam na uczelnię, mój nastrój znów wrócił do porannego. Z ciężkim sercem i ściśniętym żołądkiem przekroczyłam bramę mojego alma mater. Wszyscy studenci z mojej grupy zebrali się pod jedną z sal, czekając na wykładowcę. Szybko, jak codziennie, rozpuściłam włosy i schowałam okulary do torebki. Chwilę póżniej przybył nasz wykłądowca i wszyscy zajęliśmy miejsca w Sali. Ja jak zawsze zajęłam miejsce na końcu w samym rogu. Nie chciałam czuć na sobie wzroku tych wszystkich ludzi. Wykład trwał już dobre 20 minut, jednak ja nie była w stanie skupić się na żadnym ze słów wypowiadanych przez starszego profesora od prawa rzymskiego. Patrzyłam tylko tępo na swój zeszyt, w którym kreśliłam dziwne kształty. Po chwili do Sali wpadł ów młodzieniec, który wczoraj był przyczyną mojego upadku. Na chwilę oderwałam wzrok od kartek i skupiłam się na nim.

- Panie Styles, ma pan zegarek? Zaczęliśmy 20 minut temu! – rzucił z oburzeniem profesor.

- No przepraszam. Nie będę kłamał. Zaspałem. Powinien się pan cieszyć. Dotarłem! – rozłożył ręce z cwaniackim uśmiechem. Po Sali przeszedł szmer i pojedyncze odgłosy śmiechu.

- Niech pan zajmie miejsce i zejdzie mi z oczu! – krzyknął profesor i napięcie odwrócił  w stronę tablicy kontynuując wykład. Pech chciał, że jedyne wolne miejsce było obok mnie.

- Siema. – rzucił żując gumę i od niechcenia usiadł na krześle skupiając swój przeszywający wzrok na mnie.

- Jesteś cała po wczorajszym? – dodał ironicznym tonem.

- Tak. – rzuciłam cicho nie patrząc na niego i skupiłam się na rysowaniu twarzy bliżej nie określonej osoby. Resztę wykładu czułam jego wzrok na sobie. Ręce trzęsły mi się jak szalone. Co chwilę musiałam poprawiać to co rysowałam. Nienawidziłam, gdy czyjaś uwaga była całkowicie skupiona na mnie. Czułam się wtedy jak pod ścianą. Gdy wreszcie profesor stwierdził, że na dzisiaj wystarczy, szybko chwyciłam swoją torebkę i wyszłam z Sali. Musiałam uspokoić oddech i nerwy. Usiadłam pod drzewem z daleka od innych. Trwała akurat dłuższa przerwa. Otworzyłam zeszyt i znów pogrążyłam się w rysowaniu i w samotności.

- Intrygujesz mnie. – usłyszałam znajomy zachrypnięty głos, a zasłonił mi słońce. Niechętnie podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy.

- Niby czemu? – odpowiedziałam ledwo słyszalnie, zaciskając palce na zeszycie.

- Ta Twoja metamorfoza codzienna.. Serio, chce Ci się? – rzucił obojętnie opierając się o drzewo i odpalać papierosa.

- Nie wiem o czym mówisz.

- To rozpuszczanie włosów, ściąganie okularów. Teraz jaśniej?

- To raczej nie jest Twoja sprawa.

- Może i nie jest, ale to nie zmienia faktu, że jesteś bardzo intrygującą osobą. Czemu siedzisz na uboczu? Nie rozmawiasz z nikim?

  Tego już było dla mnie za dużo. Wstałam gwałtownie z ziemi, lekko tracąc równowagę. Lokowany nieznajomy chwycił mnie za ramiona, podtrzymując, a z jego twarzy nie znikał nieustanny cwaniacki uśmiech.

- To tym bardziej nie jest Twoja sprawa! – syknęłam przez zaciśnięte zęby. Miałam dość jego obecności i ciekawości.

- Jestem Harry. – rzucił i wyciągnął w moją stronę dłoń. Tym zachowaniem lekko zbił mnie z tropu, a moje emocje na chwilę stonowały.

- Jestem Emerly. – odpowiedziałam, ale nie podałam mu ręki.

- Wiem. I coś mi się wydaje Emy, że bardzo potrzebujesz pomocy.

- Słucham?!

-  Dam Ci swój numer, spotkajmy się. Wszystko Ci wyjaśnię.

Po tych słowach poczułam jak krew się we mnie gotuje.

- Nie, nie chce Twojego numeru, nie, nie chce się z Tobą spotkać, nie, nie chce ani minuty z Twojego czasu! Żegnam! – rzuciłam podniesionym głosem, zebrałam wszystkie swoje rzeczy i szybkim krokiem ruszyłam do budynku uczelni. Kolejne zajęcia wyglądały dokładnie tak samo. Harry siedział do drugiej stronie Sali skupiając swój wzrok na każdym, nawet najmniejszym moim ruchu. Miałam serdecznie dosyć tego aroganckiego i zadufanego w sobie chłopaka. Nie znosiłam takich ludzi. Za pewne jest rozpuszczonym synem jakiś bogaczy i uważa, że może robić wszystko co mu się podoba. I jeszcze ta pewność, że potrzebuje pomocy i on jest w stanie mi pomóc. Zajęcia dobiegły końca. Znów założyła okulary, związałam włosy w kucyk. Wiedziałam, że moja mama czeka na zewnątrz. Niechętnie wsiadłam do samochodu i skupiłam wzrok na krajobrazie za oknem. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać, choć ciągle starała się cokolwiek ze mnie wyciągnąć. Gdy wreszcie drzwi pokoju się za mną zamknęły, poczułam ulgę. Nie miałam jednak ochoty odpoczywać, czy uczyć się. Postanowiłam dokończyć portret, który rysowałam na zajęciach. Podczas przeszukiwania zeszytu, z mojej torebki wypadła mała karteczka. Gdy ją otworzyłam doznałam lekkiego szoku. Zapisany na niej był numer telefonu i kilka słów zapisanych mało estetycznym pismem: „ Zadzwoń. Nie pożałujesz. H.”

- Co za kretyn! – powiedziałam na głos i wrzuciłam karteczkę do kosza z papierami i skupiłam się na rysowaniu.

piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 1.

    „ Mamo, mogę iść pobawić się z koleżankami? Nie. Tato, mogę nocować u koleżanki? Nie. Mamo.. Nie.” .  Całe życie słyszałam od moich rodziców nieustające „NIE”. Oczywiście tylko w sprawach nie dotyczących mojej nauki i rodzącej się przede mną świetlanej przyszłości. Całe dzieciństwo spędziłam na dodatkowych lekcjach z najróżniejszych przedmiotów i zajęciach mających zrobić ze mnie dziecko o talentach we wszystkich dosłownie dziedzinach: tańcu, śpiewie, malarstwie, sporcie.. Nie miałam im tego za złe.  Skrupulatnie, przez te lata nieustannej samotności i niekończącej się pracy, by spełnić wymagania rodziców, wmówiłam sobie, że robią to tylko i wyłącznie dla mojego dobra. Przecież tyle poświęcili odkąd pojawiłam się na świecie. Choć powoli miałam tego dosyć...

- Emerly, Emerly słuchasz mnie? – zachrypnięty głos mamy wyrwał mnie z rozmyślań. Potrząsnęłam tylko twierdząco głową, odganiając myśli z głowy.

- Więc tak jak mówiłam.. Dowiedz się o wszystkich możliwych zajęciach dodatkowych i zdawaniu wcześniej egzaminów. Przecież jesteś lepsza od ludzi, z którymi będziesz na roku. Nie możemy popełnić błędu jak z Twoją poprzednią Uczelnią. – kontynuowała.

- Dobrze, mogę wreszcie iść? – rzuciłam poddenerwowanym głosem, zaciskając dłoń na klamce.

- Emerly.. spójrz na mnie jeszcze? Ty się malowałaś?! Naprawdę na to chcesz tracić czas?!
- Boże mamo nie mam 5 lat! Mogę? – syknęłam z jeszcze większą złością i nie czekając na jej pozwolenie, wysiadłam z samochodu trzaskając drzwiami i szybki krokiem ruszyłam do głównego wejścia na Uczelnię. Gdy byłam pewna, że śledczy wzrok mojej rodzicielki nie jest w stanie mnie dosięgnąć, rozpuściłam idealnie ułożony kucyk, uwalniając moje długie, czarne włosy, zdjęłam okulary i cisnęłam je w głąb torby. Poczułam ulgę. Wreszcie mogłam poczuć się sobą. Gdy szukałam czegoś usilnie w torebce, poczułam silne uderzenie, upadłam na podłogę, a cała zawartość tej przepastnej torby wysypała się na podłogę. Zdezorientowana, rozejrzałam się dookoła, odgarniając kosmyki włosów z twarzy.

- Żyjesz? – usłyszałam zachrypnięty, męski głos. Spojrzałam w górę. Przede mną stał młody chłopak z burzą brązowych loków, przeszywającymi zielonymi oczami, a cwaniacki uśmieszek nie schodził mu z twarzy. Sprawca mojego upadku.

- Tak, chyba tak.. – odpowiedziałam szybko, starając się ogarnąć bałagan dookoła.
- To świetnie. – prychnął wzruszając ramionami i wrócił do nawołujących go znajomych.
- Palant. – rzuciłam do siebie, gdy już wreszcie udało mi się wstać i szybko ruszyłam do Sali na zajęcia.


    „ Cześć, mam na imię Emerly mam 21 lat…” To zdanie powtórzyłam w ciągu dnia, chyba z milion razy. Nienawidziłam opowiadać o sobie, bo tak naprawdę nie miałam nic do powiedzenia. Byłam zwykłą kujonką, bez przyjaciół, bez pasji.. Nie, przepraszam.. Miałam jedną pasję.. Prawdziwą pasję, którą kochałam całą sercem, jednak nie było dane mi się w niej spełniać.. Była, jak to nazywali moi rodzice, zwykłą stratą czasu i tylko odwracała uwagę od ważnych rzeczy. Kochałam malować. Jednak czy kogoś z osób zebranych na Sali to interesowało? Wątpię. Zawsze byłam sama i przywykłam do tego. Nie szukałam przyjaciół. Nie potrzebowałam ich. Tak przynajmniej mi się wydawało.

        Mimo iż mój dom mieścił się w dość sporej odległości od Uczelni, postanowiłam zrobić sobie mały spacer. Idąc parkowymi alejkami, wsłuchiwałam się w melodię ulubionej piosenki. Muzyka zawsze pomagała mi oderwać się od rzeczywistości i pozwalała na odstresowanie i odreagowanie stresujących momentów. A dzisiejszy dzień niewątpliwie do stresujących należał. Gdy dotarłam do domu, znów ogarnął mnie smutek. Pojawił się nie wiadomo skąd. Zaczęłam nazywać go swoim przyjacielem. Był ze mną już tak długo. Mijając samochód ojca, zobaczyłam w szybie swoje odbicie.
- Włosy! – rzuciłam z przerażeniem. Szybko związałam je znów w idealny kucyk, wygrzebałam okulary z torebki i założyłam je. Byłam gotowa, by znów pokazać się w domu. Ciężko wzdychając minęłam próg i na palcach ruszyłam do swojego pokoju. Chciałam pozostać niezauważoną. Chciałam.

- Emerly, jesteś  już.. Chodź do nas. Jak pierwszy dzień na nowej Uczelni?- rzucił z uśmiechem ojciec.

- Tak jak na starej. Pierwszy dzień jest taki sam. – wzruszyłam ramionami, bawiąc się rękawem bluzy.

- Zapisałaś się na zajęcia? Rozmawiałaś z wykładowcami o egzaminach? – zawtórowała mu mama. Poczułam wzrastającą złość.

- Tak, zapisałam się na wszystko. Nawet na szydełkowanie. Nie martwcie się. Nie będę spać, jeść. – rzuciłam z ironią, potrząsając głową.

- Emerly! Może trochę grzeczniej. Myślimy o Twojej przyszłości! Ty też powinnaś!

- Tak, tak mamo. Wiem! Nie zjem kolacji. Muszę się położyć wcześniej.

   Nie czekając na ich odpowiedź, ruszyłam po schodach na górę do swojego pokoju. Mimo woli, usłyszałam kawałek ich rozmowy.

- Musisz porozmawiać ze swoimi przyjaciółmi, żeby załatwić dla niej praktyki. Z tej dziewczyny nic nie będzie. Ona nie nadaje się do niczego.

Zacisnęłam powieki, szybko otworzyłam drzwi i zamknęłam się w pokoju na klucz.

- Jak ja bym chciała zmienić swoje życie.. Szkoda, że nie jestem w stanie.. 

niedziela, 11 stycznia 2015

PROLOG



"Nasz życie.. Ale czy tak naprawdę jest nasze? Czy wszystko co robimy i co dzieje się w naszym życiu jest wynikiem naszych planów i marzeń? A gdy nie.. Gdy jest zupełnie przeciwnie, czy mamy siłę, by walczyć o samego siebie o to by żyć tak jak naprawdę byśmy chcieli? Czy jeden miesiąc z zupełnie inną niż my osobą to wystarczający czas, by wreszcie odnaleźć prawdziwych "siebie"?"



Całe nasze życie składa się z ciągłego podejmowania decyzji.. Jednak czasami ktoś inny postanawia przejąć za nas tę odpowiedzialność nieustannie powtarzając, że to dla "naszego dobra", to wszystko "z miłości". Czy można mieć pretensję do tych osób? Zwłaszcza, gdy są one nam najbliższe.. Nie.. Bo przecież jesteśmy pewni tego, że za nic na świecie nie chcą zrobić nam tym krzywdy.. Dopiero, gdy pojawia się ktoś, kto pokazuje nam zupełnie inną stronę zycia.. Tą prawdziwą. Piękną, spontaniczną, kolorową, a nie iluzoryczny obraz zza rozmazanej bańki mydlanej, w której przyszło nam żyć. Ja poznałam taką osobę.. Otworzyła mi oczy, by potem brutalnie złamać duszę.. Czy żałuję? Nie wiem.. Jednego jestem pewna.. Odkąd zieleń jego oczu i dziecięcy uśmiech zagościł w moim życiu, wreszcie zaczęłam oddychać...
Szablon by S1K