wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 7.

Siedziałam na podłodze, nie mogąc ruszyć żadną częścią swojego ciała. To co przed chwilą się wydarzyło, całkowicie mnie dobiło. Nie mogłam uwierzyć, że moja własna matka była w stanie mnie uderzyć. Dźwięk telefonu.

Nowa wiadomość.
Od: Harry Styles.
Jestem. Otwórz okno.

Szybko, choć bardzo niechętnie wstałam z podłogi i otworzyłam okno. Harry stał w ogródku, a jego mustang dość znacząco zdemolował rabatki mojej mamy.

- Odsuń sie. Ide do Ciebie. - rzucił swoim wiecznie zachrypniętym głosem i zaczął się wspinać po drzewie. Po kilkunastu sekundach stał już w moim pokoju, strzepując z ubrania resztki kory i liści. Bez dłuższego zastanowienie, rzuciłam mu się w ramiona i zaczęłam płakać. On tylko delikatnie objął mnie dłońmi i milczał.

- Zabierz mnie stąd, proszę. - wydusiłam z siebie ledwo, nie patrzac mu w oczy. Bałam się. Bałam się co on teraz o mnie myśli. Harry odsunął się i zaczął chodzić nerwowo po całym pokoju.

- No na co czekasz? Pakuj się! - rzucił wrogim głosem, rozglądając się nerwowo po całym pokoju. Jego ton głosu, spowodował że pierwszy raz zaczęłam sie go bać. Szybko, bez głębszego celu, spakowałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy do plecaka, co chwilę o coś się potykając. Po 10 minutach byłam gotowa.

- Ty wychodzisz głównymi drzwiami. Ja czekam przy samochodzie. - rzucił oschle i ruszył w stronę okna.

- Ale Harry.. - zaczęłam, ale nie dane było mi dokończyć.

- A jak matka będzie chciała Cię zatrzymać, to powiedz co o niej myślisz. Masz 2 minuty. - dodał i zwinnie wyszedł przez okno. Nie miałam wyjścia. Musiałam sama stawić czoła tej sytuacji. Wzięłam głęboki oddech wychodząc z pokoju i czując wzrastająca we mnie złość, szybko zbiegłam po schodach.

- Dokąd Ty się niby wybierasz?! - syknęła wychodząc z salonu.

- Jak najdalej od Ciebie! O to możesz być spokojna! - odpowiedziałam podniesionym głosem, szybko ubierając trampki.

- Chyba coś ustaliłyśmy! Wracaj natychmiast na górę i nadrabiaj zaległości z uczelni.

Nie słuchałam jej. Pierwszy raz nie obchodziło mnie co powie i co sobie pomyśli.

- Emerly! - wrzasnęła i zaczęła mnie szarpać, próbując wyrwać plecak.

- Zostaw mnie! Nienawidzę Cie i nie zostanę w tym domu, ani sekundy dłużej! Od teraz nie mam matki!

Nic juz nie odpowiedziała. Wybiegłam z domu i wsiadłam do zaparkowanego Mustanga. Harry bez słowa odpalił silnik i ruszył z piskiem opon. Pierwszy raz od bardzo dawna poczułam ulgę i radość, że wreszcie podstawiłam się matce. Byłam wolna.

Powoli opuszczaliśmy miasto. Harry cały czas milczał, a miedzy nami panowała ekstremalnie napięta atmosfera. Musiałam to przerwać.

- Dziękuję. - zaczęłam, ledwo slyszalnie, bawiąc się nerwowo palcami.

- Za co? - burknął, nie odrywając wzroku od drogi.

- Za to, że przyjechałeś i zabrałeś mnie z domu.

- Nie powiem, lekko skomplikowałaś mi plany Maleńka, ale już nie ważne.

- Przepraszam.. Czy.. Czy mogę o coś spytać?

- Skoro musisz. I tak wiem, że to zrobisz, nie zauważając co odpowiem.

- Czemu się nie odzywałeś? Cały tydzień do Ciebie pisałam i czekałam na jakiś znak..

Nie odpowiedział. Skręcił gwałtownie w leśną drogę nieopodal granic miasta. Po chwili ukazał mi się rząd zaparkowanych przyczep campingowych i kilka małych, ceglanych domków. Zatrzymalismy się pod jedną z przyczep. Harry wysiadł szybko trzaskając drzwiami i od razu odpalił papierosa. Z każdą sekundą, coraz bardziej żałowałam swojej decyzji. Mogłam do niego nie pisać.. Ba. Mogłabym w ogóle nie godzić się na jego propozycje. Teraz czułam się jak balast, którego nie może się pozbyć. Wzięłam głęboki oddech, chwyciłam plecak i niepewnie wysiadałam z samochodu, powoli podchodząc do bruneta.

- Miałem swoje powody. - zaczął tajemniczo, powoli odwracając się twarzą w mona stronę i ostentacyjnie wypuścił dym z płuc.

- Niby jakie? - odburknęłam. Bardzo chciałam, żeby choć przez chwile pojawiły się u niego wyrzuty sumienia. Harry był dla mnie całkowita zagadką.

- Sprawdzałem Cię. - odpowiedział, a na jego twarzy znowu pojawił się irytujący cwaniacki uśmieszek.

- Po co i dlaczego?

- Musiałem sprawdzić czy Ci na tym wszystkim zależy i czy jesteś całkowicie przekonana do swojej decyzji.

- I co wywnioskowałeś?

- To już moja słodka tajemnica. Chodź, pewnie chcesz odpocząć.

Podszedł leniwym krokiem do przyczepy, wygrzebał klucze z kieszeni i szybko wszedł do środka. Małe, ciasne i zniszczone wnętrze. Jedno łóżko i mała kanapa, kilka zdjeć, malutki stary telewizor i gitara.

- Gdzie my jesteśmy? - zapytałam, lustrując wnętrze wzrokiem.

- W moim domu. - odpowiedział bez uczuciowo i zajął miejsce na kanapie. Odwróciłam się gwałtownie. Byłam w lekkim szoku. Całkowicie inaczej wyobrażałam sobie jego dom.

- Coś taka zdziwiona? I nie, nie pytaj czemu tu mieszkam. Nie uzyskasz odpowiedzi. - rzucił oschle rozkładając ręce. Intrygował mnie coraz bardziej. Wsród ludzi uchodził za duszę towarzystwa. Gdy był sam, starał się odpychać od siebie innych. Westchnęłam cieżko, usiadłam na skraju łóżka, stawiając plecak na podłodze.

- Dobra, koniec tego gadania. Czas spać. Jutro czeka nas cieżko dzień. Weź moje łóżko, ja położę się na kanapie.

- Harry, ale..

- Choć raz nie neguj tego co mowię.

Wyszedł na zewnątrz i znów odpalił papierosa. Zacisnelam mocno powieki, powstrzymując płacz. Nie powinno mnie tutaj być. Nie powinnam mi była zawracać głowy i zrzucać na niego swoich problemów. Wiedziałam, że nienawidził  mnie za to. Szybko założyła na siebie zbyt długo koszulkę i weszłam pod kołdrę, zakrywając się po sam nos. W przyczepie było przeraźliwie zimno. Harry wrócił chwile pózniej i bez słowa ułożył się na zdecydowanie dla niego za krótkiej kanapie. Odwróciłam się do niego plecami, chowając twarz w poduszce. Co chwilę słyszałam głośne skrzypnięcia kanapy i ciche przekleństwa Harrego.

- Harry.. To Twój dom.. Ja..

- Nie będziesz spała na kanapie i błagam, nie wymyślaj.

- To chociaż połóż się obok mnie..

Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a w jego oczach pojawił się blask. Chwile bił się z myślami, ale jednak zdecydował się i po kilku sekundach leżał już obok. Od jego ciała biło przyjemne ciepło i odrzucający zapach perfum. Wzięłam głęboki oddech i wtuliłam się w jego tors. Właściciel burzy brązowych loków tylko napiął mięśnie do granic możliwości. Nie przysunął się ani o milimetr. Ułożył tylko delikatnie swoją dłoń na moim ramieniu. To było mi potrzebne. Iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa. Bezpieczeństwa, którego nie czułam od tak bardzo dawna, a które było mi potrzebne jak tlen.
Szablon by S1K